wtorek, 10 maja 2011

Syreny w Lesznie?


- Proponuję kawę. Tylko nie wiem – najpierw kawa czy najpierw cmentarz? – powiedziała zaspanym głosem pani Anna Kałużny, gdy wynurzaliśmy się z przejścia podziemnego w okolicach dworca kolejowego w Lesznie.
- Kawa. W drodze na cmentarz. – zapadł salomonowy wyrok profesora Wodzińskiego.
Nikt nie śmiał protestować. I tak oto dzień zaczęliśmy od aromatycznej kawy w cukierni przy głównej ulicy w Lesznie. Nie ma co kryć – jak zauważyła przewodnicząca Koła  – Leszno cukierniami stoi. Co krok kusiły nas swymi zapachami. My, mimo to, wytrwale szliśmy na stary cmentarz żydowski – jeden z celów wyprawy.
A było nas dziesięcioro tych, którzy słonecznej, soczyście zielonej, wiosennej soboty postanowili poznawać tajemnice życia Żydów w Lesznie. Dziesięcioro tych, którzy wstali o świcie w sobotę: profesor i pani Anna, siedem studentek i zafascynowana kulturą Żydów koleżanka jednej z nas.

Punkt pierwszy wyprawy to właśnie cmentarz przy ul. Jana Pawła II 14. Na terenie ogrodu wokół dzisiejszej biblioteki – dawniej domu przedpogrzebowego - zgromadzono macewy. Ułożone jedna  za drugą, nie wszystkie są dobrze widoczne. Część leży na trawniku, część ustawiono za budynkiem. Prace badawcze trzeba było więc zacząć od takiego ułożenia kamiennych płyt nagrobnych, by inskrypcje na nich były widoczne.
Nie da się ukryć. Jako badaczki, wykazałyśmy się nie lada wyobraźnią podczas odczytywania treści macew: „To drzewo?” „Nie, to ćma.” „A tam – tam, to na pewno syrena?!” „Nie. Dąb.” A Ola okazała się być mistrzynią odczytywania dat na macewach! Po fascynującej podróży w czasie (opowieść o niemieckim prawodawstwie i żydowskich próbach niełamania prawa halachicznego w jego kontekście, o higienie – lub jej braku – w dawnych miastach itd.),  w którą zabrał nas profesor Wodziński, poszliśmy w stronę synagogi, mijając po drodze dom Leo Baecka, żydowskiego filozofa.

Wcześniej zajrzeliśmy, oczywiście, do domu przedpogrzebowego. Oraz ustawiliśmy najładniejsze nagrobki wzdłuż ścian biblioteki. Ania Michalska zaczarowała wszystkich opowieścią o synagodze i życiu Żydów w Lesznie. W muzeum obejrzeliśmy jeszcze zbiór judaików.  I okazało się, że to już czas na pociąg…
Nie wszystko zdążyliśmy zobaczyć – zostało jeszcze kilka ekspozycji muzealnych. Szkoda. Ale to znaczy, że trzeba będzie jeszcze tam wrócić.

Zdjęcia (wkrótce więcej)

 Maria Rudnicka

3 komentarze:

  1. Czwarte zdanie od końca mnie zaskoczyło - nie spodziewałam się, że moje pauzy na "eee" i "yyy" działają na słuchaczy hipnotyzująco :D

    Jako potencjalny przyszły inwentaryzator zabytków wszelakich chciałabym odnotować skrupulatnie, że w Lesznie do kawy dodają ciasteczko - małe, bardzo słodkie, z uroczą pseudobezową kopułką.
    U mnie w miasteczku tak nie robią.

    Co do wystaw - nie straciliśmy tak wiele. Trzon ekspozycji "Wieś w malarstwie polskim" wisiał akurat w synagodze ;)

    AM

    OdpowiedzUsuń
  2. ha.
    :)
    widzę,że prócz ekspozycji,przeoczyłam i tytuł...nie brzmi zachęcająco:D
    Aniu, tak, mnie bardzo podobała się Twoje o synagodze opowiadanie.
    m

    OdpowiedzUsuń